wtorek, 24 września 2013

Shopping i MJ jacket

Hejka!

Z góry chciałam przeprosić za jakość zdjęć, ale jestem chora i nie uśmiechało mi się spędzanie czasu na dopieszczaniu wszystkiego, a potem już nawet było zbyt ciemno...

Ostatnio pojechałam z mamą na zakupy- miała kupić sobie spodnie, buty i jakieś potrzebne do jej wyjazdu do Szwecji rzeczy... I oczywiście nic ciekawego nie mogłyśmy znaleźć. To straszne, jak beznadziejne spodnie robią sieciówki w większych rozmiarach (42) i ile sobie za nie cenią O_O
W każdym bądź razie ja polowałam na bluzę zakładaną przez głowę lub cieńszy sweterek... i również nic nie wpadło mi w oko (a to co wpadło, zdecydowanie przekraczało mój budżet xD).
I oczywiście musiałam wpaść na coś, czego KOMPLETNIE nie planowałam a zapragnęłam całym sercem.

Nigdy chyba o tym nie wspominałam, ale od dzieciństwa jestem wielką fanką MJ. Jest to zdecydowanie jeden z tych idoli, na których wyrosłam i którym wiele zawdzięczam. Więc zawsze, gdy widzę coś, co kojarzy mi się z Jacksonem... od razu za to chwytam i niosę do domu. Ostatnio nawet moja mama nauczyła się tego i po moim powrocie z Ustronia wręczyła mi cudny pamiątkowy album z pobytu MJ w Polsce. Zdobyła go dosłownie za grosze *o*

No ale ja nie o tym. Wracajmy do zakupów i jednej z białostockich galerii handlowych.
Wchodzę od niechcenia do De Facto, mama przegląda sobie kurtki i próbuje się wbić w jakąś czerwoną, ale jęczy, że jej się na piersiach nie zapina... Zerkam na to, co moja rodzicielka tworzy... I JUŻ WIEM, Z CZYM WRÓCĘ DO DOMU.
Jak zapewne każdy wie, MJ wylansował wiele elementów garderoby, które do tej pory wracają do łask. Gdy zobaczyłam w co wciska się moja mama, zabrałam jej to i schowałam się w przymierzalni... na mnie pasowała idealnie. A mama była zadowolona, że kupiłam sobie wreszcie coś, co nie było czarne.

Oto inspiracja:

A to moja zdobycz :D


Wiem, nie jest identyczna, ale jest bardziej dostosowana do mnie... xD Czarne rurki, czarne wysokie skórzane botki i czuję się w niej idealnie! Nie mogę doczekać się wiosny lub powrotu cieplejszej, złotej jesieni...
Przed przeceną kosztowała ponad 200 złotych (już wyrzuciłam metkę _-_) a ja ją nabyłam za 120 zł, bo miała małą dziurkę- którą zakryłam ćwiekiem :D


Oprócz tego potrzebowałam nowej czapki (trochę grubszej od ozdobionej przeze mnie "menelki" z dużo wcześniejszego posta), więc i za tym się oglądałam. Zamarzyły mi się jakieś uszka, ale nie nachalne i niezbyt infantylne. W Tally Weijl wpadła mi w oko czarna czapeczka z misiowymi uszami za 24,90... ale postanowiłam jeszcze się rozejrzeć. I wtedy w Housie zauważyłam IDENTYCZNĄ (tylko metka sieciówki w środku się różniła :D) za 19,90. Stwierdziłam, że to przeznaczenie, wybrałam kolor (czarny, oczywiście) i ruszyłam do kasy.

Polecam, cieplutka, wygodna (mam duży romiar łebka, a tu był wybór rozmiarówek) i całkiem urocza :D Teraz zima mi nie straszna, haha.

Tego samego dnia rano zauważyłam, że kończą mi się moje perfumy (Naomi Campbell Cat Deluxe), z fioletowego Bruno Banani też już nic bym nie wycisnęła, więc zostałam zmuszona do kupienia jakichś małych, na zastępstwo (ponieważ na Gwiazdkę dostanę Fame od Lady Gaga, więc nie opłacało mi się teraz w nic większego inwestować).  
W SuperPharm wpadłam na promocję perfum Bourjois Glamour... i zakochałam się zarówno we flakonikach, jak i zapachach. Najbardziej przypadł mi do gustu zapach Lovely, ale postanowiłam najpierw sprawdzić, jak moja skóra na niego zareguje.

Opis kompozycji z http://ibeauty.pl/
nuty głowy - liść fiołka, czarna porzeczka, czerwone jabłko
nuty serca - róża turecka, jaśmin
nuty bazy - biały cedr, piżmo, bursztyn
... i było to bardzo dobre posunięcie, bo niestety po godzinie zapach na mojej skórze zrobił się straszliwie słodki, ciężki (a lubię ciężkie zapachy), ale zbyt słodki i trochę... mydlany? Aczkolwiek kiedyś i tak je kupię.... xD Chciałabym go dłużej postosować i sprawdzić, jak sprawuje się w codziennym użytku. Może mój nos był już tak zmęczony, że mnie oszukał i jednak pierwszy "niuch" był trafny i to nowe perfumy specjalnie dla mnie!

...Zdecydowałam się w końcu na sprawdzone już wcześniej Playboye :)

Mam nadzieję, że te 30ml wystarczy mi do końca grudnia, bo będę musiała posiłkować się dezodorantami :D


To tyle, a teraz idę lizać rany po dzisiejszym oczyszczaniu twarzy u kosmetyczki </3 Moja twarz nie nadaje się dzisiaj do niczego, więc jak tylko dobiegłam do domu (kosmetyczka na osiedlu), to wskoczyłam pod koc i alienowałam się z książką :D







poniedziałek, 23 września 2013

This is my Coup D'état - sesja

Post typowo fotograficzny.
Zgodnie z obietnicą na pierwszy ogień idzie sesja wykonana wraz z Yoki i Yiampu w Ustroniu. Uwielbiam was słoneczka, wiecie? <3
(jak widać po szablonie bloga, zrobiłam już z tych fot jakiś użytek~ spokojna, ciemna jesień dopadła mnie i tutaj)
















_
A jutro pochwalę się swoimi Jacksonowymi zdobyczami :3

sobota, 21 września 2013

Tomo

Witam po dłuuuugiej przerwie! J
Podczas wakacji nie mam zbyt wielkiej weny jeśli chodzi o pisanie bloga, więc spokojnie czekam na ich koniec. Do bardziej systematycznego prowadzenia tej strony wrócę w okolicach października… Chyba, że mnie promotor przyciśnie i trzeba będzie wreszcie zacząć pisanie pracy magisterskiej w trybie znacznie przyspieszonym xD

Szczerze mówiąc, pierwszy raz tak naprawdę nie chce mi się tam wracać… ale został tylko rok, jakoś wytrzymam. Nie potrafię zostawić czegoś, co już zaczęłam. I jeszcze z pewnych względów nie mogę. Szkoda tylko, że w tym roku zabraknie mi aż jednego stopnia do stypendium naukowego…  odzwyczaiłam się od braku posiadania własnych pieniążków, będzie ciężko.

Ale… nie o tym chciałam mówić. W zasadzie nadal nie mam pomysłu na dzisiejszą notkę i… AŁA, WŁAŚNIE PEWIEN SZATAN UGRYZŁ MNIE W KOLANO.
O właśnie, dziś przedstawię wam mojego nowego mężczyznę życia.




Oto Tomo.

Nasza przygoda rozpoczęła się dość tragicznie, ponieważ poprzedziło ją odejście Edwarda.
(Teraz, jeśli nie lubisz czytać długich, nudnych wywodów, wyłącz mojego bloga :D)






Edzio był ze mną prawie 4 lata i miałam całkowitego świra na jego punkcie. Gdy chorował, potrafiłam przez dwa miesiące, codziennie aplikować mu lekarstwo, smarować uszka, co kosztowało mnie potwornie pogryzionymi rękoma. 

Ale gdy wyzdrowiał, kochał mnie chyba jeszcze mocniej. Niestety… i na niego przyszedł czas, nawet myszy kolczaste nie są nieśmiertelne. Stało się to, gdy byłam u babci… przyjechała mama i opowiedziała mi wszystko. Byłam na to przygotowana od kiedy znów zaczął się źle czuć, jednak było mi okroooopnie ciężko. Jedyne co powiedziałam, to: „Nie chcę wracać do pustego pokoju”- i wtedy było wiadome, że musimy coś wymyślić. Odpaliłam Internet w telefonie i cudem łapiąc zasięg zaczęłam przeglądać strony internetowe, ogłoszenia, szukając jakichś zwierzątek. W planach od wielu lat był pies (co zresztą było obietnicą, że jeśli Edzia zabraknie, wreszcie dostanę własnego psiaka)- jednak teraz takie koszta utrzymania psa, kupienia wymarzonego, nie wchodziły w grę. Kolejną propozycją był szczur, którego jednak moja rodzinka stanowczo odrzuciła (z babcią na czele, która panicznie boi się małych gryzoni… chociaż z Edkiem po latach rozmawiała i zawsze wariował jak ją słyszał xD)… i tak oto przypadkowo trafiłam na ogłoszenie o oddaniu szynszyla. Z czym to się je już mniej więcej wiedziałam, niedawno przyjaciółka nabyła własnego i byłam w nim totalnie zakochana- ot, taka milutka, towarzyska, szara kuleczka. Siedziałam pół dnia, czytając różne strony i fora internetowe, chcąc być na wszystko przygotowaną. Kiedy już byłam pewna, że poradzę sobie z opieką nad większym gryzoniem niż do tej pory (chomiki i mysz kolczasta) podsunęłam mamie karteczkę z numerem telefonu. I już następnego dnia wieczorem, czarny aksamitny szynszyl zagościł ze swoją wielką klatką w moim małym pokoiku. Ile się namęczyłam, żeby wszystko odpowiednio ustawić i gdzieś go zmieścić… :D Edek żył w dobre 6 razy mniejszym akwarium na jednej z niskich półek XD

Niestety nasze (moje i Tomo) pierwsze dni i noce nie były kolorowe, szczególnie noce… Tomeczek kilka razy w nocy „nawoływał” (raczej brzmiało to jak płacz zepsutej pompki rowerowej) i nie potrafiłam go uspokoić… cóż, sąsiedzi na pewno nie byli zadowoleni a ja nie byłam wyspana xD Dopiero przy którymś z tego typu koncertów zauważyłam, że wystarczy zapalić mu lampkę, chwilę porozmawiać, pogłaskać i zaczynał znów zajmować się sobą.
 Trochę mi go szkoda, jest pewnie samotny (w poprzednim domu było multum zwierząt, psów, kotów, fretka, samiczka szynszyla- ale właśnie szynszyla go nie zaakceptowała i dostawał baty, co widać po jego postrzępionym uchu) ale boi się innych szynszyli (próbowałam z szylkiem Keiyu i nic, udawał, że go nie widzi a potem uciekał  :< ). 

A ja nie jestem w stanie posiadać dwóch szylków… na razie. Po miesiącu pobytu u nas, przy codziennym  minimum godzinnym wybiegu po mieszkanku i czasem spacerku pod blokiem, Tomo trochę się z nami oswoił i tylko raz na trzy noce potrafi „zapłakać”- wtedy wstaję, zapalam jego małą lampkę, porozmawiam z nim i już jest zadowolony J Kiedy jest na „wybiegu” sam do nas podbiega, wskakuje na kolana…. I JE PODGRYZA. Jednak wiem, że robi to aby zwrócić na siebie uwagę, żeby się pobawić z nim… a nie po to, żeby zrobić nam krzywdę. 

Naprawdę dużo rozumie jak na niepozornego gryzonia- prawie nauczył się otwierać drzwi przy użyciu podskoku i nacisku na klamkę! Codziennie i on, i ja uczymy się o sobie czegoś nowego. Jakiś czas temu prawie popłakałam się z radości, gdy wszedł mi sam na rękę przy wychodzeniu z klatki (zazwyczaj w tym momencie jest bardzo nieufny!)… Za to ostatnio, gdy bawiłyśmy się z nim z mamą i na chwilę wyszłam do łazienki, aby przyszykować mu piaskową kąpiel, zrobił coś zaskakującego- zaczął skakać na zamknięte drzwi, wskoczył na fotel i patrząc w nie zaczął „nawoływać” a mama nie mogła go uspokoić! :D Zniknęłam mu z oczu na dwie minuty a on już za mną płakał! :D Za to jak przyniosłam mu michę z pyłem i dokładnie się wytaczał, znów mnie zaskoczył, bo rzucił się w moje ramiona i nie chciał z nich zejść! 
Niby wydaje się, że to całkowicie normalne- ot, pupilek do trzymania na rączkach. Nic bardziej mylnego, to nie ten typ. Tomo nie potrafi wysiedzieć w miejscu, nie lubi głaskania poza klatką, co chwilę próbuje coś przeskrobać, robić rzeczy, których dokładnie wie, że nie może robić- taki mały szatan. A jednak ma swoje chwile słabości :D 

Mógłby tylko mniej mnie gryźć, haha. Jak widać po opisie- jestem w nim zakochana! Co chwilę wymyślam mu nowe zabawki, przysmaki, pokarmy. Ostatnio przyniosłam ze sklepu zabawkę dla kota, którą przerobiłam na pojemniczek-kulkę do zabawy i jednoczesnego jedzenia sianka… oprócz tego ma słomianą marchewkę, lalkę voodoo do przytulania i pełno smakołyków. Chyba pierwszy raz w życiu kupiłam gryzoniowi karmę za ponad 20 złotych… a jutro przyjdzie kolejne zamówienie na podobną kwotę XD” Zbankrutuję na nim, ale jestem całkowicie pod jego urokiem!

Ah, najważniejsze… skąd imię Tomo? Otóż Tomeczek sam sobie je wybrał, już pierwszego dnia pobytu w moim mieszkanku. Siedziałyśmy, myślałyśmy nad imieniem (do poprzedniego nawet nie był przyzwyczajony i było.. nijakie), szylek biegał sobie po pokoju. Gdy padło pytanie „To jak go nazwiemy?” sierściuch nagle wskoczył na łóżko, na dużą kocią poduchę i zaczął łapkami szurać po plakacie vistlip w miejscu, w którym… oczywiście znajdował się Tomo, wokalista zespołu. I decyzja zapadła. Jednak na „Tomeczek” bardziej nauczył się reagować, więc częściej używamy tego zdrobnienia :D


Ah…. Jaka pokaźna notka wyszła! Ale spodziewałam się tego, mogę o nim mówić i mówić, opowiadać i opowiadać… musicie mi wybaczyć, taka już jest miłość :D

Jutro wrzucę sporo zdjęć z pobytu u Yoki i naszej sesji zdjęciowej :D A kolejna notka będzie fotograficznym podsumowaniem całych wakacji. Później planuję cały cykl, mam nadzieję, że wypali.

Tomo i jego ciepły termoforek XD