niedziela, 27 października 2013

Dyniowo~


Zobaczcie, jakiego dyniowego potwora wczoraj stworzyłam! Okropnie bałam się, gdy mama przyniosła ją do domu i powiedziała, żebym ją powycinała... Mój pierwszy dyniowy raz był w podstawówce i powstała wtedy pomarańczowa masakra. Ale tym razem bardziej się przyłożyłam, wzięłam w łapki marker, ostry nóż, nożyk do papieru... łyżkę- i taki był efekt.

Sam proces jest banalnie prosty i chyba nie potrzeba wskazówek, każdemu polecam spróbować.
Tutaj krótka historyjka przygody z Jacusiem, bo tak go nazwałam (Jack Skeleton :DDD)





A oto, co pozostało mi po dyni, czyli jej środek: pestki i miąższ

Nic nie może się zmarnować, więc pesteczki wczoraj się wysuszyły i dziś ze smakiem wsuwa je Tomeczek. A z miąższu zrobiłam wczoraj dyniowe pancake, z dodatkiem imbiru i prażonymi jabłkami na wierzchu były mniam... i bardzo pomarańczowe!



Przepraszam z góry za jakość zdjęć, ale mama coś poprzestawiała mi w aparacie podczas swojego pobytu w Szwecji i aktualnie jestem skazana jedynie na telefon....


Mam ochotę na małą Halloweenową sesję, więc może jutro coś wymyślę, oczywiście z Jackiem i sobą w roli głównej, haha.



Mam też malutkie ogłoszenie. Robiłam ostatnio porządki w szafie, znalazło się też kilka rzeczy, których nie noszę i tylko się marnuje ich potencjał :D Może ktoś byłby chętny? Te kilka ciuszków jest...

-> TUTAJ <-



niedziela, 20 października 2013

Autumn by Lisek

Dzisiaj kolejna szybka notka (ostatnio cierpię na podejrzany brak czasu na cokolwiek!). W kolejnej obiecuję recenzję jakiegoś kosmetyku, ponieważ nazbierało się tego już trochę- kremy BB? mascara od Missha? Korektor od Skin79? Kosmetyki do włosów, które testuję od dwóch miesięcy? Tinty? Peruki? Soczewki? Tyyyyle materiału, a ja zwykły leniuszek... ;___;

Dzisiejszy dzień był milutką odskocznią. Wybrałyśmy się z Basią aka Liskiem (cudowny fotograf, a to dopiero nasz pierwszy raz!) i Kasią aka Keiyu (asystent <3) na całkiem ciekawą sesję zdjęciową. Mogłam bez liku się śmiać, wygłupiać, łazić po bagnach, dziwnych laskach- czyli to, co Sisu lubi najbardziej. Starałam się być grzeczna, naprawdę... ale chyba dopiero atak pająków mnie uspokoił. Siedziałam na jakimś dziwnym pajęczym mrowisku i starałam się nie dostać zawału, zdecydowania to sprowadza na ziemię... :D
Ale tak na serio, bardzo mi się to wszystko podobało, chociaż nie mam doświadczenia w takich sprawach i najpierw czułam się skrępowana...

Najpierw zareklamuję Basię, jej prace możecie obejrzeć -> tutaj <-
A tutaj jest próbka z naszej dzisiejszej sesji:







tutaj były pająki ;_;



sobota, 12 października 2013

Farbowanie włosów- czyli ognista katastrofa

Post na temat farbowania włosów miał jeszcze trochę poczekać- ale wczoraj stała się mała włosowa katastrofa... Także post będzie wyglądał troszkę inaczej, niż to sobie zaplanowałam.

Jak zapewne część z Was kojarzy, przez kilka dobrych lat miałam prawie biało-czarne włosy, a w tym roku postanowiłam to zmienić...




 Najpierw zaczęłam od przyciemniania jasnej, spalonej już praktycznie strony...


W końcu odważyłam się na rozjaśnienie ciemnych włosów. Wybrałam domowy sposób- kąpiel rozjaśniającą (mieszanka rozjaśniacza, odżywki i szamponu). Po dwóch krótkich kąpielach (nie byłam pewna co z tego wyniknie) otrzymałam zadowalający odcień, pozwalający mi na nadanie włosom innej barwy :D

(przepraszam za brak makijażu XD)

Sposób z kąpielą okazał się ekstra- włosy ani trochę się nie zniszczyły, były mięciutkie i nic nie zapowiadało sianka :D 

Miałam w planach jakiś rudy kolorek, ale ostatecznie w sklepie sięgnęłam po jakąś czerwień z Garniera (dokładnie nie pamiętam, ale to nieważne- farba się nie sprawdziła).
Nie dość, że włosy znów pociemniały, to czerwony pigment spłukał się z nich praktycznie błyskawicznie... Odczekałam aż farba całkowicie wypłucze się do rudych (nie trwało to długo...) i zdecydowałam się na farbę z "wyższej półki", ponieważ czytałam wiele pozytywnych recenzji na temat jej trwałości :)


I to był strzał w dziesiątkę!

Nadal było widać różnicę w grzywce, ale wiadomo, przecież była jaśniutkim blondem :D Szczerze polecam tę serię od L'oreal (NIE INNE SERIE, NA KONIEC ZOBACZYCIE DLACZEGO >_<). Kolor spłukiwał się wraz z wodą, ale utrzymywał na głowie- po trzech tygodniach widziałam swoje odrosty a jednak reszta włosów nadal była wyraźnie czerwona (a to bardzo rzadkie w czerwonych odcieniach). No i boska, bardzo duża odżywka <3

Farbowałam nią włosy jeszcze kilka razy, i byłam równie zadowolona.



Ostatnio jednak zaplanowałam małe zmiany, chciałam uspokoić ten odcień czerwieni (z każdym farbowaniem okazywał się coraz bardziej żarówkowaty...)- marzyło mi się wyrównanie koloru, czyli żeby włosy na czubku głowy miały taki odcień jak same końcówki (na zdjęciu na placu zabaw widać tę różnicę).
Najpierw jednak musiałam je ściąć, po bo lecie zaczęły mi wypadać baaardzo intensywnie (nie mogę mieć długich włosów- za słabe cebulki)


Byłam (i jestem) niezbyt zadowolona z tego ścięcia, a zwłaszcza z grzywki... Jestem fanką prostej i gęstej, a fryzjerka namówiła mnie na jej wycieniowanie... więc teraz muszę zaczesywać ją czasem na bok, żeby nie mieć "grzebienia" na czole ;_;
Ale jak widać- kolorek był ładny, najbardziej podobał mi się z tyłu- taka winna czerwień.
Wczoraj postanowiłam znów zaufać marce L'oreal.... i przejechałam się na tym bardzo, bardzo, bardzo.

Nigdzie nie mogłam dostać tego odcienia:

Jest odcieniem ciemniejszym od mojego faworyta... ale przetrząsnęłam każdą drogerię w Białymstoku i nigdzie go nie było! O_O

Zadowolona z firmy, szukałam więc innych czerwieni i w łapki wpadła mi ta pianka...

 565 Ognista Czerwień 

Nigdzie nie było próbki koloru, ale chyba nazwa powinna mówić sama za siebie, nie? Kolor na pudełku też mógł się trochę różnić, no ok... ale jak spojrzałam wczoraj w lustro po farbowaniu... to zwyczajnie się rozryczałam.


Jakby to opisać słowami... Kolor był.. ciemny, jak widać. Taki ciemny brąz, wymieszany z czarnym, fioletem i wystającym w paru miejscach poprzednim czerwonym...
W każdym bądź razie- ZERO OGNIA. I ZERO CZERWIENI.

Umyłam włosy szamponem ziołowym, rano umyłam dwukrotnie również tym samym... i ten piekielny brąz nie chce się sprać! W poniedziałek kupię Nizoral... tyle miesięcy rozjaśniania poszło się dymać...
Najgorsze jest to, że teraz nie mogę ponownie rozjaśnić włosów, bo je stracę (kolega fryzjer ładnie mi wszystko wyjaśnił...). Muszę odczekać ze dwa tygodnie, a potem kombinować... albo pogodzić się z ponownie ciemnymi, nijakimi włosami.

Zrobiłam dziś kilka zdjęć, żeby sprawdzić jak to wszystko komponuje się z makijażem a nie z zaryczaną buźką... no ale nie jestem nadal szczęśliwa.
Porównanie przed i po farbowaniu...





Także... nie polecam!

:(



sobota, 5 października 2013

Zamówienie z torebkihurt.pl i oddawanie krwi

Dzisiaj dość szybka notka, ponieważ ostatnio mam tak niewiele czasu, że pierwszy raz od 3 dni włączyłam komputer. Zazwyczaj wchodzę w internety tylko na telefonie, kiedy muszę sprawdzić maile i facebook'a... Jak znów wpadnę w normalny studencki rytm, to powinnam się tu częściej pojawiać. Widziałam, że kilka blogów nominowało mnie do zabawy w odpowiedzi na pytania, lecz niestety tak obszerna notka poczeka jeszcze trochę na swoją kolej.

Chciałam wam pokazać i zrecenzować stronę, na którą trafiłam za sprawą bloga melawswiecie . Chodzi o internetową hurtownię torebek torebkihurt.pl. To nie pierwszy raz, gdy postanowiłam zamówić coś w hurtowni internetowej, lecz do tej pory korzystałam jedynie z usług dwóch hurtowni biżuterii i dodatków- tak więc przyszedł czas wypróbować coś nowego :)
Warunkiem złożenia zamówienia przez osobę fizyczną było zakupienie minimum 5 sztuk i dokładnie tyle skompletowałam, po namówieniu mamy, cioci i przyjaciółki. Zamówienie przyszło szybciutko, w sobotę je złożyłam... a kurier był już u mnie we wtorek.

paczuszka

zawartość paczuszki, tylko środkowa torebka jest moja- chciałam coś kolorowego, wesołego i praktycznego (mieści a4)

moja torebka rozpakowana

kosztowała tylko ok. 20 zł <3

Inne torebki rozpakowane w celu sprawdzenia jakości, zamków, klamerek i innych pierdółek. Strasznie spodobała mi się górna torebka w kolorze fuksji, na którą namówiłam ciotkę. Sama chciałabym ją mieć, zdecydowanie najlepsza jakościowo ze wszystkich!


porównanie nowej torebki i starej, która jak widać jest już jednym, wielkim flakiem- oto dlaczego potrzebowałam czegoś nowego :D

Jakość torebek jest porównywalna do tych wszystkich, które widuję w chińskich centrach handlowych w potrójnej cenie (a czasem i większej!). Tyle tylko, że te są jakby staranniej wykonane i tak nie śmierdzą... :D Kiedyś kupiłam świetną torebkę w najtańszym "Chińczyku" u siebie w mieście... za całe 13 złotych monet, ale w środku miała paskudnie śmierdzący materiał i musiałam ją wyrzucić. Torba na zdjęciu wyżej również była kupiona w tym markecie i również za tak śmieszną cenę, a jednak wytrzymała baaardzo dużo (łącznie z podróżami pociągiem i poniewieraniem jej xD). Także uważam, że i w "Chińczykach" da się upolować coś taniego i fajnego, jednak tutaj zaryzykowałam z hurtownią i byłam bardzo zadowolona jakością. Mama i ciocia też, teraz będę czekać na recenzję mamy Mijebca. :D

Kolejna sprawa. Oddawaliście kiedyś krew?
Jeśli nie, a jesteście pełnoletni- serdecznie polecam spróbować i kontynuować. Sama kilka dni temu pierwszy raz oddałam krew (kiedyś zostałam odrzucona z powodu za małej wagi, teraz mnie przyjęto <3) i muszę powiedzieć, że miałam małego stracha. Igły zawsze budziły we mnie panikę, ale wiedziałam, że nie robię tego dla siebie, a dla innej osoby, którą moja krew mogła uratować. Nie obyło się bez przygód "po", jednak to zależy od tego, jak wasz organizm zareaguje na spadek ciśnienia/cukru/innych potrzebnych do stania w pionie rzeczy :D 
Jak to się odbywa?
Zgłaszamy się do Regionalnego Centrum Krwiodawsta, wypełniamy odpowiednie papierki, oddajemy krew do morfologii. Czekamy chwilkę i zaprasza nas do siebie lekarz, który sprawdza nasze ankiety, pyta o różne rzeczy (waga, miesiączka, operacje, choroby, piercing itp.) i gdy zostajemy zakwalifikowani, możemy udać się na oddanie krwi. Wcześniej mamy możliwość wypicia darmowej słodkiej herbaty, zjedzenia np. słodkiej bułki, aby podnieść cukier. Odpoczywamy, po czym udajemy się do sali pełnej łóżek, woreczków, maszynek, gdzie wszyscy leżą grzecznie i oddają swoje płyny XD Dostajemy instrukcje, ostrzeżenia (jeśli zaczyna nam się robić niedobrze, musimy od razu to zgłosić), montują nam sprzęcik w rękę, dostajemy piłeczkę do ściskania i jazda. Cała przyjemność trwa dosłownie kilka minut, napełniamy woreczek 450ml, później możemy poleżeć i odpocząć, jeśli było nam niedobrze. Dostajemy wodę, leki na ciśnienie jeśli są potrzebne (niektórzy od razu wstają i sobie idą, niektórzy widzą świat do góry nogami :D ). Później znów bufecik, gdzie dostajemy kawę/herbatę i w nagrodę kilka czekolad/batoników/różnych słodyczy zależy od dnia. Od razu radzę wszamać całą czekoladę i nie żałować sobie cukru, lepiej się poczujemy :) Wracamy do domu i odpoczywamy (w razie potrzeby bez problemu dostajemy zwolnienie ze szkoły/pracy!). To wszystko da się przeżyć i nie jest takie straszne, jak większość osób sobie wyobraża.
Jeśli oddaliśmy krew po raz pierwszy, kilka dni później możemy przyjść po wyniki i oznaczoną swoją grupę krwi- ja zajdę tam w poniedziałek i mam nadzieję, że wszystko z moim organizmem jest ok :)
Naprawdę, polecam spróbować- ratujecie życie drugiej osobie!

czekoladki <3




I randomowa focia z nowej auli mojego wydziału, która wygląda jak więzienie bez okien. Pierwszy wykład.