Witam po dłuuuugiej przerwie! J
Podczas wakacji nie mam zbyt wielkiej weny jeśli chodzi o
pisanie bloga, więc spokojnie czekam na ich koniec. Do bardziej systematycznego
prowadzenia tej strony wrócę w okolicach października… Chyba, że mnie
promotor przyciśnie i trzeba będzie wreszcie zacząć pisanie pracy magisterskiej
w trybie znacznie przyspieszonym xD
Szczerze mówiąc, pierwszy raz tak naprawdę nie chce mi się
tam wracać… ale został tylko rok, jakoś wytrzymam. Nie potrafię zostawić
czegoś, co już zaczęłam. I jeszcze z pewnych względów nie mogę. Szkoda tylko,
że w tym roku zabraknie mi aż jednego stopnia do stypendium naukowego… odzwyczaiłam się od braku posiadania własnych
pieniążków, będzie ciężko.
Ale… nie o tym chciałam mówić. W zasadzie nadal nie mam
pomysłu na dzisiejszą notkę i… AŁA, WŁAŚNIE PEWIEN SZATAN UGRYZŁ MNIE W KOLANO.
O właśnie, dziś przedstawię wam mojego nowego mężczyznę
życia.
Oto Tomo.
Nasza przygoda rozpoczęła się dość tragicznie, ponieważ
poprzedziło ją odejście Edwarda.
(Teraz, jeśli nie lubisz czytać długich, nudnych wywodów,
wyłącz mojego bloga :D)
Edzio był ze mną prawie 4 lata i miałam całkowitego świra na
jego punkcie. Gdy chorował, potrafiłam przez dwa miesiące, codziennie aplikować
mu lekarstwo, smarować uszka, co kosztowało mnie potwornie pogryzionymi rękoma.
Ale gdy wyzdrowiał, kochał mnie chyba jeszcze mocniej. Niestety… i na niego
przyszedł czas, nawet myszy kolczaste nie są nieśmiertelne. Stało się to, gdy
byłam u babci… przyjechała mama i opowiedziała mi wszystko. Byłam na to
przygotowana od kiedy znów zaczął się źle czuć, jednak było mi okroooopnie
ciężko. Jedyne co powiedziałam, to: „Nie chcę wracać do pustego pokoju”- i
wtedy było wiadome, że musimy coś wymyślić. Odpaliłam Internet w telefonie i
cudem łapiąc zasięg zaczęłam przeglądać strony internetowe, ogłoszenia,
szukając jakichś zwierzątek. W planach od wielu lat był pies (co zresztą było
obietnicą, że jeśli Edzia zabraknie, wreszcie dostanę własnego psiaka)- jednak
teraz takie koszta utrzymania psa, kupienia wymarzonego, nie wchodziły w grę.
Kolejną propozycją był szczur, którego jednak moja rodzinka stanowczo odrzuciła
(z babcią na czele, która panicznie boi się małych gryzoni… chociaż z Edkiem po
latach rozmawiała i zawsze wariował jak ją słyszał xD)… i tak oto przypadkowo
trafiłam na ogłoszenie o oddaniu szynszyla. Z czym to się je już mniej więcej
wiedziałam, niedawno przyjaciółka nabyła własnego i byłam w nim totalnie
zakochana- ot, taka milutka, towarzyska, szara kuleczka. Siedziałam pół dnia,
czytając różne strony i fora internetowe, chcąc być na wszystko przygotowaną.
Kiedy już byłam pewna, że poradzę sobie z opieką nad większym gryzoniem niż do
tej pory (chomiki i mysz kolczasta) podsunęłam mamie karteczkę z numerem
telefonu. I już następnego dnia wieczorem, czarny aksamitny szynszyl zagościł
ze swoją wielką klatką w moim małym pokoiku. Ile się namęczyłam, żeby wszystko
odpowiednio ustawić i gdzieś go zmieścić… :D Edek żył w dobre 6 razy mniejszym
akwarium na jednej z niskich półek XD
Niestety nasze (moje i Tomo) pierwsze dni i noce nie były
kolorowe, szczególnie noce… Tomeczek kilka razy w nocy „nawoływał” (raczej
brzmiało to jak płacz zepsutej pompki rowerowej) i nie potrafiłam go uspokoić…
cóż, sąsiedzi na pewno nie byli zadowoleni a ja nie byłam wyspana xD Dopiero
przy którymś z tego typu koncertów zauważyłam, że wystarczy zapalić mu lampkę,
chwilę porozmawiać, pogłaskać i zaczynał znów zajmować się sobą.
Trochę mi go
szkoda, jest pewnie samotny (w poprzednim domu było multum zwierząt, psów,
kotów, fretka, samiczka szynszyla- ale właśnie szynszyla go nie zaakceptowała i
dostawał baty, co widać po jego postrzępionym uchu) ale boi się innych
szynszyli (próbowałam z szylkiem Keiyu i nic, udawał, że go nie widzi a potem
uciekał :< ).
A ja nie jestem w
stanie posiadać dwóch szylków… na razie. Po miesiącu pobytu u nas, przy
codziennym minimum godzinnym wybiegu po
mieszkanku i czasem spacerku pod blokiem, Tomo trochę się z nami oswoił i tylko
raz na trzy noce potrafi „zapłakać”- wtedy wstaję, zapalam jego małą lampkę,
porozmawiam z nim i już jest zadowolony J
Kiedy jest na „wybiegu” sam do nas podbiega, wskakuje na kolana…. I JE
PODGRYZA. Jednak wiem, że robi to aby zwrócić na siebie uwagę, żeby się pobawić
z nim… a nie po to, żeby zrobić nam krzywdę.
Naprawdę dużo rozumie jak na
niepozornego gryzonia- prawie nauczył się otwierać drzwi przy użyciu podskoku i
nacisku na klamkę! Codziennie i on, i ja uczymy się o sobie czegoś nowego. Jakiś
czas temu prawie popłakałam się z radości, gdy wszedł mi sam na rękę przy
wychodzeniu z klatki (zazwyczaj w tym momencie jest bardzo nieufny!)… Za to ostatnio, gdy bawiłyśmy się z nim z
mamą i na chwilę wyszłam do łazienki, aby przyszykować mu piaskową kąpiel,
zrobił coś zaskakującego- zaczął skakać na zamknięte drzwi, wskoczył na fotel i
patrząc w nie zaczął „nawoływać” a mama nie mogła go uspokoić! :D Zniknęłam mu
z oczu na dwie minuty a on już za mną płakał! :D Za to jak przyniosłam mu michę
z pyłem i dokładnie się wytaczał, znów mnie zaskoczył, bo rzucił się w moje
ramiona i nie chciał z nich zejść!
Niby wydaje się, że to całkowicie normalne-
ot, pupilek do trzymania na rączkach. Nic bardziej mylnego, to nie ten typ.
Tomo nie potrafi wysiedzieć w miejscu, nie lubi głaskania poza klatką, co
chwilę próbuje coś przeskrobać, robić rzeczy, których dokładnie wie, że nie
może robić- taki mały szatan. A jednak ma swoje chwile słabości :D
Mógłby tylko
mniej mnie gryźć, haha. Jak widać po opisie- jestem w nim zakochana! Co chwilę
wymyślam mu nowe zabawki, przysmaki, pokarmy. Ostatnio przyniosłam ze sklepu
zabawkę dla kota, którą przerobiłam na pojemniczek-kulkę do zabawy i
jednoczesnego jedzenia sianka… oprócz tego ma słomianą marchewkę, lalkę voodoo
do przytulania i pełno smakołyków. Chyba pierwszy raz w życiu kupiłam
gryzoniowi karmę za ponad 20 złotych… a jutro przyjdzie kolejne zamówienie na
podobną kwotę XD” Zbankrutuję na nim, ale jestem całkowicie pod jego urokiem!
Ah, najważniejsze… skąd imię Tomo? Otóż Tomeczek sam sobie
je wybrał, już pierwszego dnia pobytu w moim mieszkanku. Siedziałyśmy,
myślałyśmy nad imieniem (do poprzedniego nawet nie był przyzwyczajony i było..
nijakie), szylek biegał sobie po pokoju. Gdy padło pytanie „To jak go
nazwiemy?” sierściuch nagle wskoczył na łóżko, na dużą kocią poduchę i zaczął
łapkami szurać po plakacie vistlip w miejscu, w którym… oczywiście znajdował
się Tomo, wokalista zespołu. I decyzja zapadła. Jednak na „Tomeczek” bardziej
nauczył się reagować, więc częściej używamy tego zdrobnienia :D
Ah…. Jaka pokaźna notka wyszła! Ale spodziewałam się tego,
mogę o nim mówić i mówić, opowiadać i opowiadać… musicie mi wybaczyć, taka już
jest miłość :D
Jutro wrzucę sporo zdjęć z pobytu u Yoki i naszej sesji
zdjęciowej :D A kolejna notka będzie fotograficznym podsumowaniem całych
wakacji. Później planuję cały cykl, mam nadzieję, że wypali.
Tomo i jego ciepły termoforek XD
przesłodziaszny <3 to jak moja królewna xD ona też jest siewcą chaosu i zniszczenia, ale czasami potrafi być powalająco słodziutka i jak się można na nią gniewać xD
OdpowiedzUsuńTomo jest słodki~! Już organizuję mu transporter, moze mi sie nawet uda taki nie na kota a na duże gryzonie załatwić^^
OdpowiedzUsuńkochana jesteś <3
UsuńSwoją bluzę z krzyżem dorwałam za chyba 24 zł w osiedlowym sklepiku xD
OdpowiedzUsuńButy dorwałam na allegro :)
OdpowiedzUsuńA głos mam wyższy, ale jak mam przemawiać gdzieś, do czegoś.kogoś to mi się zniża xD
widziałam takie tylko czerwone... :C
Usuńpowaga taka!